środa, 5 sierpnia 2015
czwartek, 23 kwietnia 2015
Na krawędzi strachu
Siedzę na zimnym szczycie, krańcu swojego świata. Ostra grań
uwiera mnie dotkliwie. Z przepaści za nami wzlatują stada kraczących chwil,
które nie dają się zapomnieć. Między nami rozpadlina na głębokość bezlitosnej
pamięci. Jesteś na wyciągnięcie ręki, a obraz twój rozpływa mi się w mleku
mgły. Nie widzę cię, choć czuję twoją pulsującą krew. Rzucam o skały grochem
łez. Odpowiada cisza. A jeszcze niedawno każde moje rzucone do ciebie słowo
wracało uskrzydlonym kluczem.
Jesteśmy sami. Boleśnie osobno. Wokół szklany cylinder, a za nim
wirujący świat - ekspresowy pociąg do nieznanych miast. W wagonach podróżni -
rozmawiają, śmieją się, jedzą, piją, wsiadają, wysiadają, taszczą swoje
sprawy...
Wciąż wbijam źrenice w
czerń dzielącej nas otchłani. Szukam źródła z wiarą, że odżyje rzeka miłości; z
nadzieją, że ziemia zrośnie się z chrzęstem w most pomiędzy naszymi światami.
Pragnę, żeby otchłań zajrzała w nasze otchłanie i skróciła nam ścieżki,
przybliżyła wybudowane przeciw sobie warownie sumień, napoiła tęsknotę,
nakarmiła sny.
Wreszcie rozumiem. Wiem. Zrobię to. Otwieram oczy. Powstaję z
klęczek, ruszam. Przede mną wyrasta mroczne ptaszysko lęku. Pewnie wyjmuję
miecz zza pasa, biorę w dwie ręce. Skrzydła rozkładają się, chcą mnie objąć,
pochłonąć. Tnę z lewej w skrzeczący dziób. Stwór słabnie, nie upada. Zatapiam
sztych w sam środek jego ogromnej piersi, po samą rękojeść.
czwartek, 26 marca 2015
Potęga smaku
Potęga
smaku
Weszli
szybko do oberży, nie
pozwalając, by silny wicher ze śnieżycą wtargnął do izby. Twarze całej trójki,
ledwo widoczne spod wielkich włochatych płaszczy i kapturów, pokrywały mroźne
rumieńce. Ochoczo podeszli do wielkiego paleniska, usiedli na ławach wokół
niego. Każdy z nich zdjął podręczny bagaż, chustę chroniącą usta i rękawice,
przetarł odciski powrozów na dłoniach i nadgarstkach, wyciągnął dłonie nad
tańczącym ogniem. Przy ich nogach zaległy wielkie plecaki, w tym dwa bagaże kształtem
przypominające okryte tkaniną lutnie i trzeci
wielkości pokaźnej stolnicy.
Po zrzuceniu płaszczy okazało się, że trzej
włóczędzy ubrani byli w długie kolorowe kubraki przepasane skórzanymi pasami
okutymi srebrem. Brunet ze szczeciniastą brodą mocując się jeszcze z ramieniem
w rękawie płaszcza, zawołał donośnie do karczmarza:
- Gospodarzu! Podajcie chleba, wina i kawał
pieczonych tłustości.
Spod ścian izby, oddalonych ław i stołów,
przyglądali im się w milczeniu miejscowi. Patrzyli na nich z grymasami jakiejś
niechęci, niesmaku, prawie z wrogością. W powietrzu czuć było napięcie. Byli
gotowi na każdą ewentualność. Na wszystko.
Wchłaniali strawę łapczywie, tłuszcz chłonęli
wielkimi kęsami, łykali alkohol, aż grdyki warczały. Smakowało im. Raz jeden
pierdnął, drugi beknął, trzeci zachrząkał. Nieprzyjemna woń mieszała się z
przypalanymi ziołami i ostrym zapachem pieczonej niedawno dziczyzny, pełzła w
powietrzu pod ściany, do tutejszych.
Szatyn o krótkich włosach przechodzących na
potylicy w kucyk i w cienkich okularach na nosie, skończył jeść jako pierwszy.
Machnął ręką na wieśniaków.
- Nie musicie się lękać! - zawołał z
uśmiechem. Tłum jednak nie zareagował na zaczepkę. Gawiedź, odwracając się od
nich, powróciła do swoich kufli, często zasłaniając swe twarze od obcych połami
kubraków.
Napełniwszy swe żołądki, włóczędzy wymienili
się spojrzeniami. Jednocześnie sięgnęli po opatulone materiałem instrumenty.
Zaczęli stroić dwie lutnie i hebanowe cymbały, cicho brzdąkać strunami. W końcu
poczęli opowiadać między sobą historyjki, dedykować sobie utwory i śpiewać.
Śpiewali piosenki o podróżach i pracy, o władcach, o braku pieniędzy i braku
miłości. Poczęli się budzić miejscowi pijacy, ospale podnosili się z ław.
Słuchali uważnie wpatrzeni w nich, rozmarzeni we własnej, wspomnianej im
właśnie przeszłości.
Ktoś nagle wstał, podszedł, zapytał:
- Kto wy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)