czwartek, 26 marca 2015

Potęga smaku

Potęga smaku

Weszli szybko do oberży, nie pozwalając, by silny wicher ze śnieżycą wtargnął do izby. Twarze całej trójki, ledwo widoczne spod wielkich włochatych płaszczy i kapturów, pokrywały mroźne rumieńce. Ochoczo podeszli do wielkiego paleniska, usiedli na ławach wokół niego. Każdy z nich zdjął podręczny bagaż, chustę chroniącą usta i rękawice, przetarł odciski powrozów na dłoniach i nadgarstkach, wyciągnął dłonie nad tańczącym ogniem. Przy ich nogach zaległy wielkie plecaki, w tym dwa bagaże kształtem przypominające okryte tkaniną lutnie i trzeci  wielkości pokaźnej stolnicy.
Po zrzuceniu płaszczy okazało się, że trzej włóczędzy ubrani byli w długie kolorowe kubraki przepasane skórzanymi pasami okutymi srebrem. Brunet ze szczeciniastą brodą mocując się jeszcze z ramieniem w rękawie płaszcza, zawołał donośnie do karczmarza:
- Gospodarzu! Podajcie chleba, wina i kawał pieczonych tłustości.
Spod ścian izby, oddalonych ław i stołów, przyglądali im się w milczeniu miejscowi. Patrzyli na nich z grymasami jakiejś niechęci, niesmaku, prawie z wrogością. W powietrzu czuć było napięcie. Byli gotowi na każdą ewentualność. Na wszystko.
Wchłaniali strawę łapczywie, tłuszcz chłonęli wielkimi kęsami, łykali alkohol, aż grdyki warczały. Smakowało im. Raz jeden pierdnął, drugi beknął, trzeci zachrząkał. Nieprzyjemna woń mieszała się z przypalanymi ziołami i ostrym zapachem pieczonej niedawno dziczyzny, pełzła w powietrzu pod ściany, do tutejszych.
Szatyn o krótkich włosach przechodzących na potylicy w kucyk i w cienkich okularach na nosie, skończył jeść jako pierwszy. Machnął ręką na wieśniaków.
- Nie musicie się lękać! - zawołał z uśmiechem. Tłum jednak nie zareagował na zaczepkę. Gawiedź, odwracając się od nich, powróciła do swoich kufli, często zasłaniając swe twarze od obcych połami kubraków.
Napełniwszy swe żołądki, włóczędzy wymienili się spojrzeniami. Jednocześnie sięgnęli po opatulone materiałem instrumenty. Zaczęli stroić dwie lutnie i hebanowe cymbały, cicho brzdąkać strunami. W końcu poczęli opowiadać między sobą historyjki, dedykować sobie utwory i śpiewać. Śpiewali piosenki o podróżach i pracy, o władcach, o braku pieniędzy i braku miłości. Poczęli się budzić miejscowi pijacy, ospale podnosili się z ław. Słuchali uważnie wpatrzeni w nich, rozmarzeni we własnej, wspomnianej im właśnie przeszłości.
Ktoś nagle wstał, podszedł, zapytał:
- Kto wy?